P1252103

Pielgrzymka do Saint Hubert

Pielgrzymka do Saint Hubert na 100-lecie PZŁ

Druga część obchodów 100-lecia PZŁ i 70-ta rocznica powstania Koła Łowieckiego „Szarak” w Skale to pielgrzymka myśliwych do grobu św. Huberta. Saint Hubert to niewielkie belgijskie miasto położone w Ardenach nieopodal Liege. Pogoda jesienna, jest zimno ale na szczęście deszcz przestał padać, wyszło słońce a Ardeny kolorystyką  przypominaj polskie Bieszczady. Na miejsce docieramy 3-go listopada w południe. Właśnie rozpoczynają się uroczystości. Przypominają trochę nasz odpust. Największe wrażenie robi ilość i różnorodność psów myśliwskich. Nasz podziw wzbudzają piękne duże psy św. Huberta, bloodhoundy,. Mnie przypada rola chorążego. Kolega gra sygnały: „Zbiórka Myśliwych” i „Apel na Łowy”. Dołączamy  do procesji na czele, której jest niesiona figura św. Huberta. Z dumą niesiemy sztandar Polskiego Związku Łowieckiego i jednocześnie Koła Łowieckiego „Szarak” w Skale. Wszak na jego awersie widnieje postać św. Huberta Biskupa. Nasze stroje galowe rzucają się w oczy gdy dumnie kroczymy przez środek bazyliki pod sam ołtarz. Koncelebrze przewodniczy opat klasztoru bernardynów, jeden z celebransów to nasz kapelan ksiądz Stanisław Langner z Grodziska, który pielgrzymuje razem z nami. Mszę rozpoczynają sygnaliści grający na rogach francuskich. Taki koncert słyszymy po raz pierwszy. Ponad trzydzieści instrumentów w bazylice z dobrą akustyką daje niesamowity efekt. Potem śpiewy chórów. W trakcie mszy wprowadzamy polski akcent nasze żony niosą dary ołtarza. Jest to kosz a w nim wyborne wędliny z dziczyzny, kilka butelek nalewek oraz piękna świeca z wizerunkiem św. Huberta

Saint Hubert to niewielkie walońskie miasteczko, dość zaniedbane, położone z dala od głównych szlaków turystycznych. Ale Basilique St Hubert najwspanialsza budowla w Ardenach robi wrażenie. Głównie z zewnątrz. Kult św. Huberta rozpoczął się niedługo po jego śmierci, a istniejące już wcześniej opactwo nabrało znaczenia w VII wieku po przeniesieniu do niego relikwii świętego. Mimo wielu pięknych  elementów wnętrze robi przygnębiające wrażenie. Rzucają się w oczy siatki zabezpieczające turystów i wiernych przed spadającymi fragmentami tyków i rzeźb. Po nabożeństwie krótki spacer po miasteczku. Belgowie chętnie fotografują się z nami, podziwiają nasze mundury i sztandar. Rozpiera nas duma. Ala musimy się śpieszyć. Jedziemy do Maredsous. Szybko zwiedzamy klasztor i opactwo bernardyńskie zbudowane w pięknej dolinie Molignée bo przed nami  degustacje specjałów wytwarzanych przez miejscowych mnichów, pięć rodzajów piwa i ser z mieszanką przypraw ziołowych są wyborne.

Następny dzień przeznaczamy na zwiedzanie ciekawych miejsc w Ardenach. Zaczynamy od Dinant, miasta bogini łowów Diany. Uchodzi za najpiękniejsze w Belgii. Założyli je Rzymianie pomiędzy kamiennymi klifami, a rzeką Mozą. Słynie z wyrobów z miedzi i brązu. Tutaj Adolph Sax wymyślił i zbudował saxofon. Następny przystanek na naszym szlaku to Lavaux Ste Anne. Niewielka osada, którą również założyli Rzymianie, ze wspaniałym średniowiecznym zamkiem. W jego wnętrzu znajduje się muzeum przyrody i łowiectwa. Okazuje się, że młody człowiek, który sprzedaje bilety i pamiątki, również jest myśliwym. Przed nami Bauillon. Malownicze miasto w południowo-wschodniej Belgii nad rzeką Semois  położone kilka kilometrów od granicy z Francją. Nad miejscowością w zakolu rzeki góruje potężny X-wieczny zamek twierdza, którego właścicielem był jeden z przywódców pierwszej wyprawy krzyżowej do Jerozolimy – Gotfryd de Bouillon. Z zamku roztacza się piękny widok na dolinę rzeki i senne o tej porze roku miasteczko. Zmrok szybko zapada, pogoda również nie sprzyja, ale krótki spacer tajemniczymi uliczkami nastraja romantycznie. Teraz powrót do Provèdroux gdzie nocujemy. Jutro wcześnie rano wyjazd do Holandii.

Niestety już późna jesień. Wrzosy przekwitły a tulipany zakwitną dopiero wiosną. Z Ardenów wjeżdżamy w równinne tereny Holandii poprzecinane licznymi rzekami i kanałami. Wypatrujemy charakterystycznych wiatraków, ale one są bardziej na północy kraju. Tam nie dojedziemy. Może innym razem. Naszym celem jest Doorwerth, miejscowość nieopodal Arnhem. Tutaj w niewielkim zamku, którego początki sięgają XIII wieku, myśliwi utworzyli muzeum poświęcone łowiectwu. Holandia to niewielki rolniczy kraj z niewielką ilością lasów. Zwierzyny grubej jest niewiele. Natomiast żyzne poldery poprzecinane licznymi kanałami stanowią raj dla ptactwa wodnego. Zapoznajemy się z eendenkooi ciekawą metodą odłowu dzikich kaczek z wykorzystaniem własnego oswojonego stadka i niewielkiego pieska. Pośród zbiorów wzbudzają zainteresowanie bardzo długie strzelby szuwarowe oraz prawdziwe armaty umieszczane na łodziach, ładowane bardzo dużymi ładunkami prochu i śrutu. Po strzale z takiej broni do stada kaczek siedzących na wodzie zbierano często kilkaset ptaków. No cóż co kraj to inna etyka i kultura łowiecka, ale dziczyzna stanowiła bardzo ważny element gospodarki.

Przed nami Park Narodowy De Hoge Veluwe.  Żyjący na początku XX wieku Antoni Kröller i jego żona Helena Kröller-Müller byli właścicielami tych terenów. Dzięki niesamowitym zdolnościom handlowym, talentom organizacyjnym i ciężkiej pracy dorobili się obłędnego majątku. Posiadali kopalnie i huty żelaza w całej Europie, kopalnie złota na Syberii. Łowiectwo było bliskie obydwojgu, ale to Helen zarządzała kopalniami i fabrykami a Antoni oddawał się z upodobaniem pasji myśliwskiej. Na ich zlecenie, wybitny architekt artysta Hendrik Petrus Berlage za kwotę 6,5 mln. ówczesnych guldenów co stanowi równowartość 65 mln. euro i rocznym wynagrodzeniu stanowiącym dzisiaj równowartość 350 tys. euro  buduje dom myśliwski. Willa z lotu ptaka przypomina głowę jelenia z rozłożystym wieńcem. Została wybudowana z cegły a wnętrze wyłożono glazurowaną na kolorowo ceramiką i barwnymi płytkami kamiennymi. Berlage zadbał o wszystkie szczegóły, przemyślane rozmieszczenie instalacji elektrycznej, wentylacji, specjalnie zaprojektowane wyłączniki i gniazdka, wszystkie meble, dywany, rzeźby, obrazy mają swoje określone miejsce i są jego dziełem. Nawet zastawa stołowa, sztućce, wazony, zasłony w oknach, czy przemyślna skrytka na cygara w zegarze w palarni i maleńkie filiżanki w buduarze. Jako, że pani Helena lubiła podróże koleją wiele elementów np.: okna w salonie, stalowe belki w gabinecie nawiązują do elementów wagonu. Z willi udajemy się do Muzeum Kröller-Müller z jedną z najciekawszych kolekcji sztuki współczesnej w Holandii. Perłą kolekcji jest ponad 270 obrazów Vincenta van Gogha, wybitnego postimpresjonisty. Zachwycają „Pola pszenicy ze żniwiarzem i słońcem”, „Taras kawiarni w nocy”, „Głowa wieśniaka z fajką”, „Słoneczniki”. Ponad to dzieła Pabla Picassa, Pieta Mondriana, Juana Grisa. Moją uwagę zwrócił obraz „Bos, Boyarka” Oleksandra Bohomazova z 1915 roku. Już wiem skąd się wzięło i co znaczy określenie bohomaz. Na tyłach muzeum urządzono park rzeźb rozciągający się na powierzchni 20 ha. Z pracami Auguste’a Rodina, Barbary Hepworth i Richarda Serry. Teraz tylko krótki przejazd do Otterlo naszej bazy w Holandii i zasłużony wypoczynek po naprawdę intensywnym dniu.

Pozostał ostatni dzień. Tym razem nostalgiczno-sentymentalny. Rozpoczynamy od wyjazdu do Arnhem-Oosterbeek na Cmentarz Wojenny zwany też Cmentarzem Spadochroniarzy. Został założony w 1945 roku. Większość osób tutaj pochowanych to alianccy żołnierze polegli w operacji Market-Garden, alianckiej próbie przekroczenia Renu we wrześniu 1944r.  Opisuje to znakomity film „O jeden most za daleko”.

Po stronie aliantów zginęło prawie 2 tys. żołnierzy, w tym 92 z polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej generała Stanisława Sosabowskiego. W strojach galowych ze sztandarem PZŁ i Koła Łowieckiego „Szarak” w Skale idziemy pod monumentalny Krzyż Poświęcenia (Cross of Sacryfice). Składamy wieniec  z biało-czerwonymi wstążkami, zapalamy znicze, jeden z kolegów gra sygnały na rogu myśliwskim, odmawiamy różaniec za zmarłych, salut sztandarem i pamiątkowe zdjęcia. Nasza niewielka grupa wzbudza powszechne zainteresowanie. Ludzie z różnych stron świata dopytują skąd jesteśmy co to za stroje, co oznacza ten sztandar. Podchodzi do nas starsza pani zaczyna się rozmowa. Okazuje się, że mieszka w Arnhem. Przyszła na grób brata swojego męża. Dwóch braci Polaków brało udział w desancie. Obaj zostali w Arnhem jeden na cmentarzu, a drugi znalazł miłość i swoje miejsce w Holandii. Do Polski nie miał gdzie wracać.

W drodze do Bredy przejeżdżamy przez most na Renie, ten który był „za daleko”. Jedziemy na kolejną  polską nekropolię w Holandii. Składamy hołd polskim żołnierzom z 1 Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka  W toku „operacji Breda” dywizja straciła 69 oficerów i 876 szeregowych, zabitych , rannych i zaginionych. W uznaniu za wyzwolenie miasta, bez strat wśród ludności cywilnej, wszyscy żołnierze z 1 Dywizji Pancernej otrzymali Honorowe Obywatelstwo Bredy. Na polskim cmentarzu pochowanych jest 162 żołnierzy polskich a w roku 1994 dołączył do nich dowódca generał Stanisław Maczek. Nie mogąc wrócić do kraju, gdzie czekały ich represje, wielu „maczkowców” osiedliło się na stałe w Holandii, zakładali rodziny polsko-holenderskie i mieszkali tam przez resztę życia. Znów składamy wieniec, zapalamy znicze, odmawiamy różaniec, chwila zadumy. Liczne kwiaty, wieńce, zapalone znicze świadczą o żywej pamięci o tych którzy tutaj spoczywają.

Szybko zwiedzamy ‘s-Hertogenbosch stolicę północnej Brabancji. Dla Holendrów to po prostu De Bosch. Główna budowla starej części miasta to wzniesiona w latach 1330-1530 katedra św. Jana (Sint-Janskathedraal) sztandarowy przykład gotyku brabanckiego. Wewnątrz rząd 150 strzelistych kolumn dźwiga wysokie na  30 metrów sklepienia nawy głównej co zapewnia całości doskonałe harmonię i lekkość. W kaplicy Najświętszej Marii Panny można zobaczyć figurę Zoete Lieve Vrouw (Słodka Droga Pani). Ta otoczona kultem XVIII rzeźba przyciągała do miasta licznych pielgrzymów. s-Hertogenbosch to również miasto Hieronymusa Boscha słynnego malarza i artysty, który tutaj urodził się, żył, pracował, zmarł i został pochowany. Na trójkątnym  Rynku zobaczyć można jego pomnik, a także dom, w którym mieszkał i miał swoją pracownię.

Nasza wyprawa dobiega końca. Ostatnia kolacja. Te wieczorne wspólne posiłki mają swój klimat. Każdy zabrał z Polski jakieś smakołyki i nalewki. Rozmowy często przeciągają się do późnych godzin nocnych, ale nie dzisiaj. Jutro wstajemy bardzo wcześnie przed nami długa droga do Polski. Rano ksiądz Stanisław odprawia ostatnią Mszę Świętą. Szybkie śniadanie i wyjazd. Mijamy Holandię, niemieckie Zagłębie Ruhry, Berlin, droga mija szybko. Jeszcze tylko wspomnienia na gorąco, plany na przyszłość i w godzinach nocnych docieramy do Skały. Czas pomyśleć o nowej wyprawie.

Marek Kubis

Foto: Magdalena Langer

Comments are closed.